Cały proces tworzenia obfotografowała Luiza Różycka :)
Pierwszym problemem był stojak, bo tort stał na stelażu: decha i patyk w środku. Zdjęć nie posiadam, niestety. Na ten patyk nabiłam tort i obsmarowałam go kremem maślanym. Kuli jeszcze nie przypominał.
Potem więc go okroiłam, wyrównałam, jeszcze raz obsmarowałam kremem i wrzuciłam do lodówki.
Potem tradycyjnie ugniotłam masę...
I z drżeniem serca zaczęłam okładać pseudokulę... Kula zaczęła przypominać rozlazłą meduzę :)
Problem miałam z dołem, pod odcięciu zbędnych kawałków masy cukrowej musiałam ciut podnieść kulę, żeby pochować przycięte fragmenty pod spód.
Potem spróbowałam nowej metody wygładzania powierzchni kawałkiem masy cukrowej - łatwiej się dopasowywała do obłych kształtów niż packa z castoramy.
Czas na kontynenty. Korzystałam z odpowiednio dopasowanego szablonu domowej roboty.
I sprawdzian z geografii, czyli co gdzie przykleić :)
Żeby było bardziej sweet, dodałam kokardę.
I napis Emilkowy, żeby było widać, dla kogóż ten tort :)
Dołożyłam też obłoczki, które po pierwsze maskowały dół kuli, a po drugie troszkę ten tort uwdzięczyły, czyli sprawiły, że był... lżejszy (taki był plan w każdym razie).
A w finale prezentował się tak... Na marginesie – tak wygląda moja kuchnia po tortowaniu :)
I parę ujęć na wysprzątanym stole...
I ludzie to jedzą? tak po prostu? kroją i ciach do paszczy? takie cacka???
OdpowiedzUsuń