czwartek, 2 kwietnia 2020

Sernik kryzysowy, czyli z potrójną dawką czekolady

To niejako post na spontanie, ku pamięci. Mamy czasy izolacji koronawirusowej i siedzimy w domu. Mnóstwo ludzi (w tym służbowo ja) nawołuje, aby #zostańwdomu #czytajksiążki. Coż za obłuda! Bowiem ja, niestety, preferuję opcję #siedzęwkuchni #potemjemjemjem. Wykorzystuję każdą chwilę, kiedy męża nie ma w domu, i zabieram się za pieczenie. Dlaczego uciekam się do takich obrzydliwych zabiegów? Bo mąż krzyczy, że tyjemy. Bezczelny maksymalnie, ale za to szczery.
W każdym razie poniższy sernik powstał właśnie w takiej chwili mojej słabości i kuchennej przebiegłości. W lodówce miałam wiaderko sera President (kupionego w celu sernika) oraz pudełeczko niemal przeterminowanego serka mascarpone (ostało się po urodzinach syna, z czasów sprzed izolacji). Ponieważ bardzo się staram być osobą gospodarną, nie mogłam zmarnować mascarpone. Sernik wręcz był niezbędny.

Jeden z ostatnich kawałków. W tle kwiaty z biedronki.

Rzeczy bardzo potrzebne:

kilogramowe wiaderko sera (np. President)
pudełeczko mascarpone
4 jajka
2 mocno kopiaste łyżki cukru pudru (ja swój trzymam z laskami wanilii, więc ma lekko waniliowy zapach)
2 cukry wanilinowe
tabliczka gorzkiej czekolady
pół tabliczki białej czekolady
mniej niż pół tabliczki mlecznej czekolady (generalnie przegląd szafki)
spora garść twardych ciastek (petitki, holenderskie, jakieś owsiane, ja akurat miałam speculous)

Wykonanie:
Ciastka zmielić w malakserze.
Tortownicę (21 cm średnicy) wyłożyć papierem do pieczenia (brzegów nie wykładać). Wysypać na dno piasek ciastkowy.
W tym samym malakserze posiekać czekoladę. Niekoniecznie na pył, mogą być grudki.
Sery, jajka, cukry krótko zmiksować, aż składniki się połączą. Dodać czekolady, wymieszać. Masę wylać na spód ciastkowy.

Pieczenie:
Piekarnik nagrzać do temp. 150 stopni (u mnie termoobieg z grzałką od dołu). Na najniższym poziomie ustawić blaszkę, wlać do niej czajnik wrzątku. Pięterko wyżej wstawić kratkę z tortownicą.
Piec 1 godzinę i 15-20 minut. Sernik raczej nie będzie rósł, nie będzie się też przypiekał od góry, jak się go poruszy, będzie się ruszał (co wręcz pozorom nie jest oczywiste w przypadku pieczonych serników) :) Sernik studziłam w otwartym piekarniku, lekko wysuwając kratkę na chatę (była na teleskopach, więc mogłam sobie pozwolić na takie szaleństwo). Piekłam go wieczorem, więc koło północy - jak przestygł - wstawiłam do lodówki. Rano jest idealny. Lekko mazisty, w smaku i konsystencji przypomina lody. Ja taki uwielbiam.

Jedzenie:
Do woli. Po kilku dniach niewskazane przymierzanie dżinsów. Można się zdziwić.

Rzut oka (przed pożarciem).


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz